„Żadne korzyści z
wojny nie są tak wielkie, aby mogły jej szkodom dorównać (...)”
-Andrzej Frycz
Modrzewski
Eva Waiss z
przerażeniem patrzyła na Proroka, gdzie zamieszczono krótką wzmiankę na temat
śmierci Severusa Snape` a. Wierzchem dłoni otarła pojedynczą łzę, która
spłynęła po jej policzku. Nie potrafiła uwierzyć w jego śmierć. Przecież
jeszcze kilka tygodni temu stał w jej salonie. Zimny i opryskliwy, jak zawsze.
Ostrzegał ją przed śmiercią, a sam był już w lepszym świecie. Kobieta nie
wierzyła w durne wymówki ministrów, którzy twierdzili, że mężczyzna popełnił
samobójstwo zażywając Wywar Żywej Śmierci. Severus nigdy nie odebrałby sobie
życia, nie gdy Caris go potrzebowała. Przetarła dłońmi zmęczoną twarz i
odsunęła od siebie gazetę. Nie chciała czytać po raz kolejny tego samego
artykułu, lub zapewnień Ministra Magii, że wszystko ma pod kontrolą. Zwykłe
kłamstwa, w które już nie umiała uwierzyć. Usłyszała trzask drzwi i podskoczyła
na swoim miejscu. Przez chwilę myślała, że oto nadszedł jej koniec. Sięgnęła do
kieszeni znoszonych dżinsów, gdzie trzymała różdżkę i w głowie powtarzała
wszystkie możliwe klątwy, oraz uroki, jakich się nauczyła. Odetchnęła dopiero, gdy usłyszała głos męża,
który wrócił już z pracy. Natychmiast puściła magiczny przedmiot i przywołała
na twarz sztuczny uśmiech. Proroka przykryła magazynem budowlanym, który
przyszedł dzisiaj pocztą. Po chwili zobaczyła jak mężczyzna wchodzi do salonu i
zmęczony, opada na kanapę. Przyjrzała się mężczyźnie, który pokochał ją za
niezwykłą magię, którą rozsiewała wokół siebie. Wciąż miała przed oczami ich
pierwsze spotkanie, gdy niechcący teleportowała się na złej ulicy i wpadła na
niego. Te przerażone oczy i otwarte usta do dzisiaj ją rozśmieszały. Czasami
nadal nie mogła uwierzyć, ze tak jej się poszczęściło. Przyjrzała mu się
dokładniej, jakby dostrzegła go po raz pierwszy. Brian był wysokim mężczyznom,
który zawsze dbał o formę. Od kiedy zamieszkali razem, Eva próbuje wybić mu z
głowy wstawanie o piątej rano i bieganie. Niestety nieskutecznie. Mocno
zarysowana szczęka była pokryta jednodniowym zarostem. Wąskie usta układały się
w uroczy uśmiech, a na opalonych policzkach mężczyzny pojawiały się dołeczki.
Błękitne tęczówki przypominały wiosenne niebo, które nie zasłania żadna z
chmur. Te małe oczy, które były osadzone blisko dużego nosa, zawsze patrzyły na
nią z miłością i wielkim oddaniem. Czupryna, która kolorem przypominała zboże
opadała na duże i szerokie czoło. Eva uwielbiała bawić się tymi cienkimi
kosmykami. Brian sam zarabiał na dom i rodzinę, jako policjant, dlatego
oczekiwał, że dziecko pójdzie w jego ślady. Zawsze marzył o synu, z którym
będzie jeździł na służbę, tak jak on ze swoim ojcem. Eva żałowała, że nie
zdążyła poznać tego mężczyzny. Zmarł tydzień przed zaplanowanym spotkaniem, na
służbie. Dlatego kobieta sceptycznie spoglądała na zawód męża i, gdy bywał na
nocnych zmianach ona nie sypiała. Oczekiwała, aż wróci do domu. Kilka lat po
ślubie Eva zdecydowała się na zajście w ciąże. Marzyła jej się córeczka, z
którą będzie mogła porozmawiać na każdy temat. Niestety po wielu próbach
okazało się, że Eva nie jest w stanie dać Brianowi ani syna, ani córki. Oboje
myśleli o adopcji, Eva przygotowała nawet listę sierocińców, gdzie mogliby się
udać. Wtedy Severus pojawił się na progu jej domu i oświadczył, że ma dziecko,
które może jej dać pod opiekę.Nie zwróciła uwagi na to, że nie przepada za
starszym kuzynem, ani jego złośliwymi uwagami na temat jej męża. Nie
zastanawiała się długo, natychmiast przygarnęła malutką Caris.
Wciąż pamiętała jak wykłócała się z
kuzynem, że dziecko nie będzie miało na imię Lily. Doskonale wiedziała, skąd ta
decyzja. Szybko wyperswadowała kuzynowi ten pomysł twierdząc, że po oddaniu
dziewczynki nie może wybrać jej imienia. Poza tym nie chciała, aby dziecko
nosiło imię kobiety, która tak dotkliwie zraniła kogoś z jej rodziny. Gdy
poprosiła o wymienienie imion z rodziny dziewczynki, on się lekko ociągał. W
końcu Eva zdecydowała się na imię prababki dziewczynki. Było wyjątkowe,
oryginalne. Od tamtej pory nie widywała mężczyzny, który pisywał jedynie
krótkie listy, chcąc wiedzieć jak idzie nauka dziecka i czy pieniądze
starczają. Kobieta przez dziesięć długich lat namawiała Severusa, aby choć na
chwilę pojawił się w życiu małej Caris, która odkąd nauczyła się doskonale
mówić, wypytywała o swoją rodzinę. Ciotka Eva zapewniała ją jedynie, że była
darzona miłością i że rodzice byli czarodziejami. Dziewczynka nie raz rysowała
obrazki, na których przedstawiała swoją rodzinę. Wszystkie zostały przywieszone
na lodówce, a potem chowane przez nią w starym kartonie i wynoszone. Po tych
długich latach zaniechała prób, tak samo, jak Caris pytań.
Ponownie przeniosła
wzrok na mężczyznę, którego kochała ponad życie. Była gotowa rzucić dla niego
wszystko, aby on i Caris mogli przeżyć. Wiedziała, jednak, że temat
przeprowadzki nie będzie łatwym tematem, ani dla niej, ani dla niego. Poruszyła
się niespokojnie na fotelu, gdy Brian włączył telewizję i zaczął słuchać
wiadomości. Dziennikarze szukali przyczyny morderstw dzieci, które zostały
adoptowane. Z przerażeniem wpatrywała się w listę nazwisk dzieci, które zostały
odebrane siłą. Doskonale wiedziała, kto zabija owe dzieci i kogo szukają. Przez
chwilę patrzyła na zapłakaną twarz kobiety, która opowiadała jak znalazła ciało
syna. Wiedziała, że miłość do dziecka adoptowanego jest tak samo silna, jak do
własnego. Wyciągnęła dłoń po pilota i natychmiast wyłączyła dźwięk, chciała
wykorzystać sytuacje, że Caris nie ma w domu.
-Brian, musimy porozmawiać –oświadczyła
cicho.
-Zauważyłem. Zazwyczaj nie wyłączasz mi
telewizora. Znowu źle włożyłem naczynia do zmywarki?- zapytał unosząc wysoko
jedną brew.
Powstrzymała wybuch śmiechu. Wciąż
pamiętała tę chwilę, gdy nakrzyczała na niego, że źle włożył miskę. Była
zdenerwowana na koleżankę i wyładowała się na Brianie. Nie odzywali się do
siebie przez dwie godziny, dopóki Caris nie wróciła do domu. Dziewczyna
popłakała się ze śmiechu słysząc powód kłótni i tym samym pogodziła wujostwo.
-Nie, nie o to chodzi- zagryzła nerwowo
wargę. Nie miała pojęcia, jak zacząć.- Dużo ostatnio myślałam nad naszym życiem
i chciałabym zacząć pracę. Ale do tego wymagana jest zmiana otoczenia.
-Otoczenia?- zapytał zupełnie
zdezorientowany.- Chcesz kupić nowy dom?
-Tak, ale chodzi mi także o miasto. Lepiej
zabrzmi, gdy od razu ci to powiem –westchnęła zrezygnowana.- Myślę o wyprowadzce
do Stanów, tam będę mogła otworzyć stadninę…
-Do Ameryki? – przerwał jej mężczyzna i
podniósł się do pozycji siedzącej. Na jego twarzy dostrzegła zdezorientowanie.
-Tak, do Ameryki.
Eva czuła na sobie czujne spojrzenie i
spróbowała ukryć przerażenie. Spojrzała na niemy telewizor, w którym właśnie
jeden z dziennikarzy rozmawiał z komendantem policji. Mężczyzna wyglądał, jakby
był wyprany z uczuć. Poczuła, jak Brian siada tuż obok niej i obejmuje ją
ramieniem.
-Eva, co się stało?
Pokręciła delikatnie głową i zacisnęła usta
w jedną linię, tak mocno, że wargi straciły swój kolor. Brian ujął jej twarz w
swoje duże i ciepłe dłonie, jednocześnie zmuszając ją, aby na niego spojrzała.
-Severus tu był.
-Ojciec chrzestny Caris?- zapytał zupełnie
zaskoczony.- Czego chciał?
-Zabrać ją i uciec z kraju –wyszeptała.-
Nie pozwoliłam mu na to, więc powiedział, że ja mam z nią uciec. Powiedział, że
już jej szukają i oboje mają na sobie wyrok śmierci.
Nie powstrzymała napływających do oczu łez,
które wytrysnęły na jej policzki. Poczuła jak mężczyzna przyciąga ją do siebie
i delikatnie głaszcze po włosach. Nie przejmowała się tym, że płacze w jego
nową koszulę, na która wydała mnóstwo pieniędzy. Starała się, aby łzy
opuszczały jej ciało z całym strachem i bólem, który nagromadziła w sobie.
Modliła się, aby Caris nie weszła teraz do domu. Dziewczyna na pewno zadawałaby
krępujące pytania i nie odpuściłaby za nic.
-To głupota, pewnie chciał cię przekonać do
jej oddania –zapewnił.
-On już nie żyję -załkała i mocniej wtuliła
się w jego tors.- Zabili go i szukają Caris, dlatego mordują adoptowane dzieci.
-Nie znajdą jej –zapewnił ją cicho.-
Przecież jej nie adoptowaliśmy, nie ma żadnych papierów.
-Ale…
-Kochanie, nie mamy pieniędzy na taką
przeprowadzkę- powiedział spokojnie, acz stanowczo Brian.- Zostaniemy tu i
będziemy na nią uważać.
Eva pokiwała głową, ale w głębi serca
wiedziała, że ucieczka byłaby mądrzejszym sposobem na uniknięcie śmierci.
Żałowała, że natychmiast nie spakowała dziewczyny i wysłała z Severusem. Może
zapewniłaby bezpieczeństwo Caris, a także uratowała życie kuzyna.
***
Remus Lupin przetarł
dłońmi zmęczoną twarz. Świadomość, że ledwo umknął śmierci męczyła go
strasznie. W uszach wciąż dzwoniło
rzucone przez niego zaklęcie. Poczuła na ramieniu dłoń swojej żony,
która wciąż miała na sobie cienką, grantową suknię. Ślub Billa i Fleur nie
zakończył się wyjazdem pary młodej na miesiąc miodowy, a atakiem rozwścieczonej
bandy śmierciożerców. Mężczyzna odetchnął jednak z ulgą, w końcu Harry i jego
przyjaciele zdołali umknąć jeszcze przed atakiem, dzięki czemu uratowali resztę
gości. Miał nadzieję, że Molly i Artur nie będą mieli większych kłopotów. Splótł swoje palce z palcami Tonks i starał
się uspokoić oddech.
-Więc to naprawdę prawda?- zapytała
przerażona Andromeda.- Ministerstwo upadło?
Remus kiwnął głową. Nie miał sił, aby
wypowiedzieć to jedno słowo. Myślał, że Rufus Scrimegour będzie dłużej walczył
o swoje życie. Nie podobało mu się ukrywanie w domu teściowej, ale Tonks
nalegała. Chciała pokazać rodzicom, że nic jej nie jest. Jednocześnie wolała
ostrzec ojca, który był mugolakiem. Ted Tonks siedział obecnie w szarym fotelu
i wpatrywał się w podłogę. Remus miał wrażenie, że Ted już wie o zagrożeniu. Na
jego prostokątnej twarzy widać było przerażenie i rozpacz. Był tak podobny do
swojej córki, że Remus musiał odwrócić wzrok.
-Myślisz, że zrobią coś rodzinie Molly?-
zapytała Nimfadora.
-Nie sądzę.- mruknął Lupin. – Harry` ego
tam nie było, więc nie mają powodu. Pamiętajmy, jednak, że traktują ich jak
zdrajców krwi.
-Zakon zakończył swoją działalność –zaszlochała
nagle Andromeda.
Remus patrzyła, jak ta dumna córka Cygnusa
i Druelli Black` ów nagle rozsypuje się na małe kawałeczki. Ukryta w dłoniach
okrągła twarz i drżące, drobne ramiona. Tylko tyle pozostało ze starej
Andromedy, która jeszcze rok temu stała dumnie u boku Albusa Dumbledore` a. Remus
poczuł jak jego serce nabiera prędkości. Nie potrafił znieść tej myśli, że po
dwóch latach przygotowań i walki, teraz musi się poddać. Był pewien, że były
dyrektor Hogwartu widząc co się teraz dzieje przewraca się w grobie. Pokręcił
głową i wstał. Chodził wzdłuż głównej ściany małego salonu i nerwowo pocierał
brodę. Przez chwilę starał się sobie przypomnieć słowa Dumbledore` a, który
podzielił się z nim istotną informacją.
-To nie może być koniec- warknął.
-Remusie, zastanów się - oświadczył ostro
jego teść.- Zaczęła się wojna, a ty musisz bronić ciężarnej żony. Sam jesteś na
celowniku, jako członek Zakonu, przyjaciel Potterów i wilkołak!
-Ty jesteś w podobnym zagrożeniu, co ja!
-Dlatego opuszczę ten dom zaraz po was. Nie
będę narażał żony na takie niebezpieczeństwo.
-Sugerujesz, że mam zostawić Tonks i moje
dziecko? –zapytał wściekły Remus.- Chcesz, abym uciekł jak zwykły tchórz?
-Nie będziesz wtedy tchórzem, Remusie -
szepnął Ted.- Będziesz mężczyzną, który chroni rodzinę za wszelką cenę.
-I myślisz, że śmierciożercy przeoczą fakt,
iż twoja córka jest w ciąży z wilkołakiem? Zabiją ją bez najmniejszego wahania!
-Remusie, uspokój się –poleciła Tonks i
delikatnie popchnęła męża na fotel.- Tata nie miał, tego na myśli.
Remus bez wahania chwycił jej dłonie w
swoje i spojrzał w granatowe tęczówki. Przez chwilę patrzyli na siebie, jakby
wojna i czas zniknęła. Pragnął zatrzymać ją przy sobie, aby ta chwila trwała,
jak najdłużej. Miał ochotę dotknąć jej rozgrzanego policzka i zetrzeć
pojedynczą łzę, która powoli sięgała już drgającej brody.
-Nie zostawię was –szepnął.
-Wiem.
Przez chwilę w salonie słychać było jedynie
trzaskanie ognia w kominku, a także oddechy mieszkańców. Każdy potrzebował tej
chwili ciszy, chwili, gdy pomyślą, co ich czeka. Gdy niektórzy przypomną sobie
pierwszą wojnę, kiedy ludzie nie mogli nawet pomarzyć o wolności, a ci, którzy się
odważyli ginęli. Remus wciąż widział przed oczami zniszczony dom Lily i Jamesa,
którzy oddali życie za syna. Czy i on byłby w stanie to zrobić? Stanąć
naprzeciwko śmierci nie wiedząc, czy ocali w ten sposób swoją rodzinę?
Delikatne szumienie wiatru niosło odgłosy nocy, Lupin przez chwilę liczył na
to, że do domu wpadnie Kingsley i powie, że tylko sprawdzał ich czujność. Że ci
śmierciożercy to tylko aurorzy, którzy mieli ćwiczenia. Wiedział jednak, że
prędzej deszcz zmieni się w ogień, niż to się stanie. Remus nasłuchiwał spokojnie, gdy usłyszał
trzaski teleportacji. Zerwał się przerażony i dyskretnie wyjrzał przez okno. Z
przerażeniem dostrzegł wykrzywioną w uśmiechu twarz Bellatriks.
-Tonks już są!- krzyknął.
Kobieta wypuściła z rąk kubek, który upadł z
trzaskiem na podłogę. Lupin przebiegł po nim i złapał żonę za rękę. Odwrócił
się, aby spojrzeć na swoich przerażonych teściów. Ted Tonks stał niczym rażony
piorunem, a jego usta poruszały się, choć Remus nie słyszał ani słowa. Jedynie
Andromeda zachowała zimną krew i jednym machnięciem różdżki zablokowała drzwi.
Podbiegła do nich i szybko pocałowała córkę w oba policzki, a potem spojrzała
na Remusa.
-Zabierz ją –wyszeptała Andromeda.
Siłą wyciągnął Nimfadorę do ogródka, chcąc
teleportować się zza domu. Kobieta długo się opierała i wymachiwała różdżką w
stronę nadchodzących śmierciożerców. Słyszał, jak klęła głównie na niego.
Wiedział, że prędzej by umarła, niż zostawiła rodziców samych z hordą
śmierciożerców. Tyle, że w jego głowie wciąż rozbrzmiewały słowa Andromedy.
Miał ją zabrać, ratować ją i swojego syna. Usłyszał odgłos wyważanych drzwi, a potem
okrzyki bólu. Pierwsze zaklęcie śmignęło tuż koło jego ucha. Potknął się o
wystający korzeń i razem z Nimfadorą upadł na trawę. Przez chwilę wciąż walczył
z wyrywającą się kobietą, by później ulec. Wypuścił ją w chwili, gdy dwóch
zamaskowanych popleczników Voldemorta wybiegło z domu. Z trudem wydostał
różdżke zza pazuchy i wymierzył w nadbiegającego śmierciożercę.
-Expelliarmus!
Czerwony promień zderzył się z mężczyzną,
który z jękiem upadł na trawę. Tonks, która po chwili stanęła u jego boku
dyszała ciężko i starała się na niego nie patrzeć. Mocno trzymała różdżkę, by
po chwili rozpocząć pojedynek z jednym z napastników. Większość klątw, jakie
rzucali zwolennicy Lorda Voldemorta trafiały w ziemie tuż przed Remusem. Z domu
dochodziły krzyki przerażenia i donośnych tortur. Kątem oka dostrzegł, jak
tylnymi drzwiami ucieka Ted Tonks, chciał krzyknąć, aby zawrócił i ratował
córkę ale nie zdążył. Jeden z czerwonych promieni uderzył w jego pierś i
odrzucił go do tyłu. Gdy plecy zderzyły
się z twardym podłożem, całe powietrze uleciało z płuc jednym wydechem. Blondyn
rozpaczliwie starał się nabrać powietrza, próbując dostrzec wciąż walczącą
żonę. Gdy otrząsnął się z szoku podniósł się na łokciach i poczuł, jak
śmiercionośny promień przemyka mu tuż przed nosem. Spojrzał w stronę skąd
nadleciał pocisk i dostrzegł zakapturzoną postać, która ukrywała się za ledwie
przytomną Andromedą Tonks. Kobieta krwawiła z łuku brwiowego, a jej brązowe
oczy poruszały się z wciąż walczącej Tonks, na rannego Remusa.
-Rzucić różdżki, albo ją zabiję- rozległ
się skrzekliwy głos Bellatriks.
Remus spojrzał z wahaniem na żonę, która po
dłuższej chwili upuściła magiczny przedmiot. Poczuł, jak rozsadza go
wściekłość. Przegrał. Przegrał życie swoje, Dory, Andromedy i jeszcze
nienarodzonego dziecka. Zamknął oczy i wziął ostatni oddech. On także pozwolił,
aby drewienko wyślizgnęło się z zaciśniętej dłoni i upadło między źdźbła trawy.
Bellatriks posłała w ich stronę szyderczy uśmiech i zmusiła siostrę, aby upadła
na kolana. Lupin poczuł delikatną dłoń żony na ramieniu, a w uszach słyszał jej
szybki oddech. Bała się, czuł to. Delikatnie ścisnął jej dłoń i przygarnął ją
do swojej piersi, gdy śmierciożerczyni wycelowała różdżką w skronie pani Tonks.
Przez cienką skórę żony czuł jej przyspieszone tętno. Myślami szukał wyjścia z
sytuacji, ale jedyną opcją było przyłączenie się do Voldemorta. Pokręcił
przecząco głową i posłała czarnowłosej wściekłe spojrzenie. Nie potrafił
uwierzyć, że ktoś może być takim potworem. Torturować, dla zwykłej przyjemność.
Próbować zabić kuzyna, a teraz trzymając różdżkę przy głowie młodszej siostry.
-Uciekajcie –szepnęła Andromeda, nim z jej
ust wydobył się przerażający wrzask.
Remus nie zważając na otaczające ich grono
śmierciozerców rzucił się w stronę różdżek i wciąż trzymając Nimfadorę za rękę
teleportował się. Z piersi Tonks wydobył się rozdzierający duszę szloch, gdy
wylądowali w lesie oddalonym od jej domu o prawie dwadzieścia mil. Lupin objął ją najmocniej jak mógł, mając
nadzieję, że Andromeda nie poniesie konsekwencji jego występku.
***
Caris parsknęła
serdecznym śmiechem wysłuchując kolejnego dowcipu, który opowiedziała Vera.
Obie spacerowały ciesząc się blaskiem gwiazd, który delikatnie rozświetlał
niebo. Co chwila wybuchały wesołym śmiechem. Park w Margate był prawie pusty,
dlatego cisza była tutaj prawie namacalna. Drzewa, które swoje gałęzie unosiły
wysoko delikatnie szumiły z każdym mocniejszym podmuchem wiatru. Betonowe ścieżki
oddzielały ludzi i ich czworonożnych pupili od świeżej trawy, która była miękka
w dotyku. Kilkanaście drewnianych ławek, które z łatwością mieściły dwie osoby
zostały rozstawione w wielu miejscach, aby ludzie mogli usiąść i przemyśleć
każdą sprawę. Obie dziewczyny wybrały ławkę, na której siadywały od swojego
pierwszego spotkania i wpatrywały się w czysty granat, bo właśnie taką barwę
przyjęło tej nocy niebo. Caris westchnęła cicho i przypomniała sobie chwilę,
gdy po raz pierwszy przyjechała do Margate. Miała wtedy czternaście lat i park
był pierwszym miejscem, do którego zawitała. Siedziała na tej samej ławce co
teraz i wyobrażała sobie, jak teraz wygląda niebo w Londynie. W końcu
stwierdziła, że tam nigdy nie widywała tylu szczegółów. Owszem widywała
miejscami srebrne punkciki i wielki księżyc, ale większość była zasłonięta
przez wysokie budynki. Tu można było dokładnie policzyć ramiona każdej gwiazdy.
-Car, wierzysz w magię?- zapytała nagle
Vera.
-Oczywiście.
Uśmiechnęła się tajemniczo. Jej palce
pukały w drewno i wybijały rytm jednej ze znanych jej piosenek. Vera myślała,
ze wie o swojej przyjaciółce wszystko, każdy możliwy detal. Niestety jedna
tajemnica, nigdy nie miała zostać ujawniona. Bycie czarownicą to nie tylko
zaleta, ale także wada. Ciągłe kłamstwa na temat korepetycji z angielskiego,
czy matematyki. W tym czasie Caris uczyła się magii, zamiast spędzać czas z
przyjaciółką. Musiała uczyć się dwa razy więcej, niż inni. Vera, jako jedyna to
rozumiała i wykorzystywała każdą wolną chwilę, aby się z nią spotkać.
-Widziałaś dzisiaj na plaży Jacka?-
zapytała.
-Nie było to trudne. Paradował bez
koszulki, jak pingwin.
-Wiesz co?- żachnęła się.- Przecież jest
niezwykle przystojny!
-Czy niezwykle? Nie wiem, ale przystojnym,
chyba można go nazwać.
-Caris, zamierzasz zostać starą panną i nic
mi nie powiedziałaś?
-Bardzo śmieszne –warknęła i zawinęła jeden
z kosmyków na palec.- Po prostu czekam na swojego księcia.
-Nawet, gdyby przejechał cię swoim białym
koniem, nie zauważyłabyś go.
-To źle, że mam wymagania?- zapytała
wściekle.
-Nie, ale źle, że masz je za wysokie. Nikt
ich nie spełni.
-No cóż, w takim razie zostanę starą panną
ze stadem kotów.
Obie parsknęły śmiechem. Były swoimi
przeciwieństwami, częściej się kłóciły, niż spokojnie rozmawiały. Większość
ludzi po prostu patrzyła na nie, jak na wariatki, które w każdej chwili mogą
wyciągnąć noże i próbować się zabić. Vera była kochliwa i w każdym
przechodzącym obok facecie widziała, to „coś”. Caris natomiast analizowała
każdy krok chłopaka i po chwili wymieniała wszystkie jego wady, pomijając
zalety. Zazwyczaj po czymś takim otrzymywała cios z książki, lub innego
przedmiotu, który blondynka miała pod ręką. Caris rozejrzała się ponownie po
parku i zauważyła, że jest prawie pusty. Prawie, bo na drugim końcu siedział
młody chłopak o porcelanowej skórze i czarnych włosach. Jego oczy skupione były
właśnie na niej, jakby pilnowały każdego jej kroku. Brunetka szturchnęła
łokciem przyjaciółkę, która także spojrzała na chłopaka. Przez chwilę na twarzy
Very pojawił się cień zainteresowania, a potem przerażenie.
-On ma być twoim księciem?- zapytała z
niedowierzaniem.- Panie, ratuj!
-Co? Vera skup się na chwilę!- poprosiła
cierpliwie Waiss.- On cały czas na nas patrzy!
-Najwyraźniej się zakochał, szkoda. Nie dla
psa kiełbasa!- krzyknęła ostatnie zdanie w stronę chłopaka.
Caris ukryła twarz w dłoniach. Chłopak
poruszył się niespokojnie, ale nie wstał. Powstrzymała w sobie chęć rzucenia na
chłopaka zaklęcia zapomnienia. Przecież Verze też musiałaby zmienić pamięć.
-Nie przejmujmy się nim –westchnęła Vera i
wskazała nagle na niebo.- Caris, spadająca gwiazda.
Obie uniosły głowy i oglądały jak gwiazda
przecina nieboskłon. Vera zacisnęła mocno powieki i kciuki. Brunetka zacisnęła
usta, aby nie parsknąć śmiechem, lub nie powiedzieć głupiego komentarza typu
„Zaraz coś tu urodzisz.”. Przeniosła wzrok na gwiazdę i zmarszczyła czoło. To
był drugi raz, jak zobaczyła to dziwne zjawisko. Po raz pierwszy po prostu je
zignorowała, za co została zbesztana przez najlepszą przyjaciółkę. Ale gdy
życzenie Very się spełniło, zaczęła wierzyć w magię życzeń. Caris patrzyła na
to zjawisko z błyskiem w oku. Życzenie przyszło nagle.
-Chciałabym poznać swoją rodzinę –szepnęła
niedosłyszalnie.
Zamknęła oczy i spuściła głowę. Poczuła
się, jakby nagle zmarnowała życzenie. Ponownie spojrzała na drugi koniec parku.
Zmarszczyła brwi, gdy zauważyła, że chłopaka już nie ma. Zaczęła się rozglądać
w poszukiwaniu jego sylwetki, ale nigdzie go nie znalazła.
-O już poszedł?- zauważyła Vera.
Caris powstrzymała się od prychnięcia. Chciała
przypomnieć dziewczynie, że to jej wina, bo niepotrzebnie go uraziła. W końcu
komentarz był zbędny, albo jej się wydawało i wypatrywał kogoś zupełnie innego.
Czasami miała wrażenie, że Vera nie do końca wie, co się powinno mówić na głos,
a co nie.
----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Panie i Panowie, jest wreszcie Caris. Może i mały fragment z główną bohaterką, ale jest. Zauważyłam, że większość czytelników polubiła bardzo Narcyzę, ale tutaj jej nie ma. Nie pasowała mi tutaj zresztą na razie nie mam pomysłu, co do tej postaci. Chyba bardziej skupię się na Caris, która z jakiegoś powodu jest główną bohaterką.
Eva musi być bardzo silną kobietą. Wychowała Caris,żyje w pewnym oddaleniu od świata magii i próbuje chronić swoją rodzinę. Ciekawa jestem, czy uda mi się obronić przed poplecznikami Voldemorta.
OdpowiedzUsuńMiło, że w rozdziale wreszcie pojawiła się Caris. Na temat jej charakteru wiele jeszcze napisać nie mogę, ale zaczynam lubić tę dziewczynę. Wydaje się poukładana, skryta i nieco nieśmiała.
Bardzo smutny jest ten fragment z Remusem i Tonksami. Aż chciało mi się ryczeć, czytając to. Realnie aż do bólu opisałaś realia wojny, walki i trudów przetrwania. W tym świecie jedna sekunda może oznaczać życie lub śmierć.
Pozdrawiam;)
Witaj,
OdpowiedzUsuńcieszę się, że wreszcie poznajemy Caris. Jak na razie nie wiele o niej wiemy, oprócz tego, że grozi jej niebezpieczeństwo. Mimo wszystko Caris wydaje się inteligentną dziewczyną.
Smutne, że Sev nie żyje, nie przepadałam za nim, ale dobrze go opisałaś na początku opowiadania. Cyzi też nie było, ale może to dobrze, bo miałaś okazję wpleść wspaniałą scenę z Lupinem i Tonks. Jak ja ich lubię. Dobrze opisałaś targające Remusem emocje, jego uczucie do żony i nienarodzonego jeszcze dziecka. Smutne, że tak dobrzy ludzie musieli walczyć o przeżycie w tak okrutnych czasach. Pojawia się tez wzmianka o Harrym i kanonicznych wydarzeniach, dzięki czemu Twój fan fick nabiera potterowskiego klimatu jeszcze bardziej.
Życzę weny,
Mogłabym Cię prosić o kontakt ze mną? Nie jestem pewna czy posiadam dobrego e-maila do Ciebie.
OdpowiedzUsuńaga.bielecka@onet.pl
komentarz do usunięcia.
No no, super Ci wyszła ta scena z Lupinem, wkręciło mnie jeszcze bardziej ^^
OdpowiedzUsuńhttp://destroyerofevil-elitamagow.blogspot.com/ - zapraszam ;)