piątek, 5 kwietnia 2013

Rozdział 3 " Początek wojny"


„Żadne korzyści z wojny nie są tak wielkie, aby mogły jej szkodom dorównać (...)”
-Andrzej Frycz Modrzewski

Eva Waiss z przerażeniem patrzyła na Proroka, gdzie zamieszczono krótką wzmiankę na temat śmierci Severusa Snape` a. Wierzchem dłoni otarła pojedynczą łzę, która spłynęła po jej policzku. Nie potrafiła uwierzyć w jego śmierć. Przecież jeszcze kilka tygodni temu stał w jej salonie. Zimny i opryskliwy, jak zawsze. Ostrzegał ją przed śmiercią, a sam był już w lepszym świecie. Kobieta nie wierzyła w durne wymówki ministrów, którzy twierdzili, że mężczyzna popełnił samobójstwo zażywając Wywar Żywej Śmierci. Severus nigdy nie odebrałby sobie życia, nie gdy Caris go potrzebowała. Przetarła dłońmi zmęczoną twarz i odsunęła od siebie gazetę. Nie chciała czytać po raz kolejny tego samego artykułu, lub zapewnień Ministra Magii, że wszystko ma pod kontrolą. Zwykłe kłamstwa, w które już nie umiała uwierzyć. Usłyszała trzask drzwi i podskoczyła na swoim miejscu. Przez chwilę myślała, że oto nadszedł jej koniec. Sięgnęła do kieszeni znoszonych dżinsów, gdzie trzymała różdżkę i w głowie powtarzała wszystkie możliwe klątwy, oraz uroki, jakich się nauczyła.  Odetchnęła dopiero, gdy usłyszała głos męża, który wrócił już z pracy. Natychmiast puściła magiczny przedmiot i przywołała na twarz sztuczny uśmiech. Proroka przykryła magazynem budowlanym, który przyszedł dzisiaj pocztą. Po chwili zobaczyła jak mężczyzna wchodzi do salonu i zmęczony, opada na kanapę. Przyjrzała się mężczyźnie, który pokochał ją za niezwykłą magię, którą rozsiewała wokół siebie. Wciąż miała przed oczami ich pierwsze spotkanie, gdy niechcący teleportowała się na złej ulicy i wpadła na niego. Te przerażone oczy i otwarte usta do dzisiaj ją rozśmieszały. Czasami nadal nie mogła uwierzyć, ze tak jej się poszczęściło. Przyjrzała mu się dokładniej, jakby dostrzegła go po raz pierwszy. Brian był wysokim mężczyznom, który zawsze dbał o formę. Od kiedy zamieszkali razem, Eva próbuje wybić mu z głowy wstawanie o piątej rano i bieganie. Niestety nieskutecznie. Mocno zarysowana szczęka była pokryta jednodniowym zarostem. Wąskie usta układały się w uroczy uśmiech, a na opalonych policzkach mężczyzny pojawiały się dołeczki. Błękitne tęczówki przypominały wiosenne niebo, które nie zasłania żadna z chmur. Te małe oczy, które były osadzone blisko dużego nosa, zawsze patrzyły na nią z miłością i wielkim oddaniem. Czupryna, która kolorem przypominała zboże opadała na duże i szerokie czoło. Eva uwielbiała bawić się tymi cienkimi kosmykami. Brian sam zarabiał na dom i rodzinę, jako policjant, dlatego oczekiwał, że dziecko pójdzie w jego ślady. Zawsze marzył o synu, z którym będzie jeździł na służbę, tak jak on ze swoim ojcem. Eva żałowała, że nie zdążyła poznać tego mężczyzny. Zmarł tydzień przed zaplanowanym spotkaniem, na służbie. Dlatego kobieta sceptycznie spoglądała na zawód męża i, gdy bywał na nocnych zmianach ona nie sypiała. Oczekiwała, aż wróci do domu. Kilka lat po ślubie Eva zdecydowała się na zajście w ciąże. Marzyła jej się córeczka, z którą będzie mogła porozmawiać na każdy temat. Niestety po wielu próbach okazało się, że Eva nie jest w stanie dać Brianowi ani syna, ani córki. Oboje myśleli o adopcji, Eva przygotowała nawet listę sierocińców, gdzie mogliby się udać. Wtedy Severus pojawił się na progu jej domu i oświadczył, że ma dziecko, które może jej dać pod opiekę.Nie zwróciła uwagi na to, że nie przepada za starszym kuzynem, ani jego złośliwymi uwagami na temat jej męża. Nie zastanawiała się długo, natychmiast przygarnęła malutką Caris.
Wciąż pamiętała jak wykłócała się z kuzynem, że dziecko nie będzie miało na imię Lily. Doskonale wiedziała, skąd ta decyzja. Szybko wyperswadowała kuzynowi ten pomysł twierdząc, że po oddaniu dziewczynki nie może wybrać jej imienia. Poza tym nie chciała, aby dziecko nosiło imię kobiety, która tak dotkliwie zraniła kogoś z jej rodziny. Gdy poprosiła o wymienienie imion z rodziny dziewczynki, on się lekko ociągał. W końcu Eva zdecydowała się na imię prababki dziewczynki. Było wyjątkowe, oryginalne. Od tamtej pory nie widywała mężczyzny, który pisywał jedynie krótkie listy, chcąc wiedzieć jak idzie nauka dziecka i czy pieniądze starczają. Kobieta przez dziesięć długich lat namawiała Severusa, aby choć na chwilę pojawił się w życiu małej Caris, która odkąd nauczyła się doskonale mówić, wypytywała o swoją rodzinę. Ciotka Eva zapewniała ją jedynie, że była darzona miłością i że rodzice byli czarodziejami. Dziewczynka nie raz rysowała obrazki, na których przedstawiała swoją rodzinę. Wszystkie zostały przywieszone na lodówce, a potem chowane przez nią w starym kartonie i wynoszone. Po tych długich latach zaniechała prób, tak samo, jak Caris pytań.
Ponownie przeniosła wzrok na mężczyznę, którego kochała ponad życie. Była gotowa rzucić dla niego wszystko, aby on i Caris mogli przeżyć. Wiedziała, jednak, że temat przeprowadzki nie będzie łatwym tematem, ani dla niej, ani dla niego. Poruszyła się niespokojnie na fotelu, gdy Brian włączył telewizję i zaczął słuchać wiadomości. Dziennikarze szukali przyczyny morderstw dzieci, które zostały adoptowane. Z przerażeniem wpatrywała się w listę nazwisk dzieci, które zostały odebrane siłą. Doskonale wiedziała, kto zabija owe dzieci i kogo szukają. Przez chwilę patrzyła na zapłakaną twarz kobiety, która opowiadała jak znalazła ciało syna. Wiedziała, że miłość do dziecka adoptowanego jest tak samo silna, jak do własnego. Wyciągnęła dłoń po pilota i natychmiast wyłączyła dźwięk, chciała wykorzystać sytuacje, że Caris nie ma w domu.
-Brian, musimy porozmawiać –oświadczyła cicho.
-Zauważyłem. Zazwyczaj nie wyłączasz mi telewizora. Znowu źle włożyłem naczynia do zmywarki?- zapytał unosząc wysoko jedną brew.
Powstrzymała wybuch śmiechu. Wciąż pamiętała tę chwilę, gdy nakrzyczała na niego, że źle włożył miskę. Była zdenerwowana na koleżankę i wyładowała się na Brianie. Nie odzywali się do siebie przez dwie godziny, dopóki Caris nie wróciła do domu. Dziewczyna popłakała się ze śmiechu słysząc powód kłótni i tym samym pogodziła wujostwo.
-Nie, nie o to chodzi- zagryzła nerwowo wargę. Nie miała pojęcia, jak zacząć.- Dużo ostatnio myślałam nad naszym życiem i chciałabym zacząć pracę. Ale do tego wymagana jest zmiana otoczenia.
-Otoczenia?- zapytał zupełnie zdezorientowany.- Chcesz kupić nowy dom?
-Tak, ale chodzi mi także o miasto. Lepiej zabrzmi, gdy od razu ci to powiem –westchnęła zrezygnowana.- Myślę o wyprowadzce do Stanów, tam będę mogła otworzyć stadninę…
-Do Ameryki? – przerwał jej mężczyzna i podniósł się do pozycji siedzącej. Na jego twarzy dostrzegła zdezorientowanie.
-Tak, do Ameryki.
Eva czuła na sobie czujne spojrzenie i spróbowała ukryć przerażenie. Spojrzała na niemy telewizor, w którym właśnie jeden z dziennikarzy rozmawiał z komendantem policji. Mężczyzna wyglądał, jakby był wyprany z uczuć. Poczuła, jak Brian siada tuż obok niej i obejmuje ją ramieniem.
-Eva, co się stało?
Pokręciła delikatnie głową i zacisnęła usta w jedną linię, tak mocno, że wargi straciły swój kolor. Brian ujął jej twarz w swoje duże i ciepłe dłonie, jednocześnie zmuszając ją, aby na niego spojrzała.
-Severus tu był.
-Ojciec chrzestny Caris?- zapytał zupełnie zaskoczony.- Czego chciał?
-Zabrać ją i uciec z kraju –wyszeptała.- Nie pozwoliłam mu na to, więc powiedział, że ja mam z nią uciec. Powiedział, że już jej szukają i oboje mają na sobie wyrok śmierci.
Nie powstrzymała napływających do oczu łez, które wytrysnęły na jej policzki. Poczuła jak mężczyzna przyciąga ją do siebie i delikatnie głaszcze po włosach. Nie przejmowała się tym, że płacze w jego nową koszulę, na która wydała mnóstwo pieniędzy. Starała się, aby łzy opuszczały jej ciało z całym strachem i bólem, który nagromadziła w sobie. Modliła się, aby Caris nie weszła teraz do domu. Dziewczyna na pewno zadawałaby krępujące pytania i nie odpuściłaby za nic.
-To głupota, pewnie chciał cię przekonać do jej oddania –zapewnił.
-On już nie żyję -załkała i mocniej wtuliła się w jego tors.- Zabili go i szukają Caris, dlatego mordują adoptowane dzieci.
-Nie znajdą jej –zapewnił ją cicho.- Przecież jej nie adoptowaliśmy, nie ma żadnych papierów.
-Ale…
-Kochanie, nie mamy pieniędzy na taką przeprowadzkę- powiedział spokojnie, acz stanowczo Brian.- Zostaniemy tu i będziemy na nią uważać.
Eva pokiwała głową, ale w głębi serca wiedziała, że ucieczka byłaby mądrzejszym sposobem na uniknięcie śmierci. Żałowała, że natychmiast nie spakowała dziewczyny i wysłała z Severusem. Może zapewniłaby bezpieczeństwo Caris, a także uratowała życie kuzyna.

***
            Remus Lupin przetarł dłońmi zmęczoną twarz. Świadomość, że ledwo umknął śmierci męczyła go strasznie. W uszach wciąż dzwoniło  rzucone przez niego zaklęcie. Poczuła na ramieniu dłoń swojej żony, która wciąż miała na sobie cienką, grantową suknię. Ślub Billa i Fleur nie zakończył się wyjazdem pary młodej na miesiąc miodowy, a atakiem rozwścieczonej bandy śmierciożerców. Mężczyzna odetchnął jednak z ulgą, w końcu Harry i jego przyjaciele zdołali umknąć jeszcze przed atakiem, dzięki czemu uratowali resztę gości. Miał nadzieję, że Molly i Artur nie będą mieli większych kłopotów.  Splótł swoje palce z palcami Tonks i starał się uspokoić oddech.
-Więc to naprawdę prawda?- zapytała przerażona Andromeda.- Ministerstwo upadło?
Remus kiwnął głową. Nie miał sił, aby wypowiedzieć to jedno słowo. Myślał, że Rufus Scrimegour będzie dłużej walczył o swoje życie. Nie podobało mu się ukrywanie w domu teściowej, ale Tonks nalegała. Chciała pokazać rodzicom, że nic jej nie jest. Jednocześnie wolała ostrzec ojca, który był mugolakiem. Ted Tonks siedział obecnie w szarym fotelu i wpatrywał się w podłogę. Remus miał wrażenie, że Ted już wie o zagrożeniu. Na jego prostokątnej twarzy widać było przerażenie i rozpacz. Był tak podobny do swojej córki, że Remus musiał odwrócić wzrok.
-Myślisz, że zrobią coś rodzinie Molly?- zapytała Nimfadora.
-Nie sądzę.- mruknął Lupin. – Harry` ego tam nie było, więc nie mają powodu. Pamiętajmy, jednak, że traktują ich jak zdrajców krwi.
-Zakon zakończył swoją działalność –zaszlochała nagle Andromeda.
Remus patrzyła, jak ta dumna córka Cygnusa i Druelli Black` ów nagle rozsypuje się na małe kawałeczki. Ukryta w dłoniach okrągła twarz i drżące, drobne ramiona. Tylko tyle pozostało ze starej Andromedy, która jeszcze rok temu stała dumnie u boku Albusa Dumbledore` a. Remus poczuł jak jego serce nabiera prędkości. Nie potrafił znieść tej myśli, że po dwóch latach przygotowań i walki, teraz musi się poddać. Był pewien, że były dyrektor Hogwartu widząc co się teraz dzieje przewraca się w grobie. Pokręcił głową i wstał. Chodził wzdłuż głównej ściany małego salonu i nerwowo pocierał brodę. Przez chwilę starał się sobie przypomnieć słowa Dumbledore` a, który podzielił się z nim istotną informacją.
-To nie może być koniec- warknął.
-Remusie, zastanów się - oświadczył ostro jego teść.- Zaczęła się wojna, a ty musisz bronić ciężarnej żony. Sam jesteś na celowniku, jako członek Zakonu, przyjaciel Potterów i wilkołak!
-Ty jesteś w podobnym zagrożeniu, co ja!
-Dlatego opuszczę ten dom zaraz po was. Nie będę narażał żony na takie niebezpieczeństwo.
-Sugerujesz, że mam zostawić Tonks i moje dziecko? –zapytał wściekły Remus.- Chcesz, abym uciekł jak zwykły tchórz?
-Nie będziesz wtedy tchórzem, Remusie - szepnął Ted.- Będziesz mężczyzną, który chroni rodzinę za wszelką cenę.
-I myślisz, że śmierciożercy przeoczą fakt, iż twoja córka jest w ciąży z wilkołakiem? Zabiją ją bez najmniejszego wahania!
-Remusie, uspokój się –poleciła Tonks i delikatnie popchnęła męża na fotel.- Tata nie miał, tego na myśli.
Remus bez wahania chwycił jej dłonie w swoje i spojrzał w granatowe tęczówki. Przez chwilę patrzyli na siebie, jakby wojna i czas zniknęła. Pragnął zatrzymać ją przy sobie, aby ta chwila trwała, jak najdłużej. Miał ochotę dotknąć jej rozgrzanego policzka i zetrzeć pojedynczą łzę, która powoli sięgała już drgającej brody.
-Nie zostawię was –szepnął.
-Wiem.
Przez chwilę w salonie słychać było jedynie trzaskanie ognia w kominku, a także oddechy mieszkańców. Każdy potrzebował tej chwili ciszy, chwili, gdy pomyślą, co ich czeka. Gdy niektórzy przypomną sobie pierwszą wojnę, kiedy ludzie nie mogli nawet pomarzyć o wolności, a ci, którzy się odważyli ginęli. Remus wciąż widział przed oczami zniszczony dom Lily i Jamesa, którzy oddali życie za syna. Czy i on byłby w stanie to zrobić? Stanąć naprzeciwko śmierci nie wiedząc, czy ocali w ten sposób swoją rodzinę? Delikatne szumienie wiatru niosło odgłosy nocy, Lupin przez chwilę liczył na to, że do domu wpadnie Kingsley i powie, że tylko sprawdzał ich czujność. Że ci śmierciożercy to tylko aurorzy, którzy mieli ćwiczenia. Wiedział jednak, że prędzej deszcz zmieni się w ogień, niż to się stanie.  Remus nasłuchiwał spokojnie, gdy usłyszał trzaski teleportacji. Zerwał się przerażony i dyskretnie wyjrzał przez okno. Z przerażeniem dostrzegł wykrzywioną w uśmiechu twarz Bellatriks.
-Tonks już są!- krzyknął.
Kobieta wypuściła z rąk kubek, który upadł z trzaskiem na podłogę. Lupin przebiegł po nim i złapał żonę za rękę. Odwrócił się, aby spojrzeć na swoich przerażonych teściów. Ted Tonks stał niczym rażony piorunem, a jego usta poruszały się, choć Remus nie słyszał ani słowa. Jedynie Andromeda zachowała zimną krew i jednym machnięciem różdżki zablokowała drzwi. Podbiegła do nich i szybko pocałowała córkę w oba policzki, a potem spojrzała na Remusa.
-Zabierz ją –wyszeptała Andromeda.
Siłą wyciągnął Nimfadorę do ogródka, chcąc teleportować się zza domu. Kobieta długo się opierała i wymachiwała różdżką w stronę nadchodzących śmierciożerców. Słyszał, jak klęła głównie na niego. Wiedział, że prędzej by umarła, niż zostawiła rodziców samych z hordą śmierciożerców. Tyle, że w jego głowie wciąż rozbrzmiewały słowa Andromedy. Miał ją zabrać, ratować ją i swojego syna.  Usłyszał odgłos wyważanych drzwi, a potem okrzyki bólu. Pierwsze zaklęcie śmignęło tuż koło jego ucha. Potknął się o wystający korzeń i razem z Nimfadorą upadł na trawę. Przez chwilę wciąż walczył z wyrywającą się kobietą, by później ulec. Wypuścił ją w chwili, gdy dwóch zamaskowanych popleczników Voldemorta wybiegło z domu. Z trudem wydostał różdżke zza pazuchy i wymierzył w nadbiegającego śmierciożercę.
-Expelliarmus!
Czerwony promień zderzył się z mężczyzną, który z jękiem upadł na trawę. Tonks, która po chwili stanęła u jego boku dyszała ciężko i starała się na niego nie patrzeć. Mocno trzymała różdżkę, by po chwili rozpocząć pojedynek z jednym z napastników. Większość klątw, jakie rzucali zwolennicy Lorda Voldemorta trafiały w ziemie tuż przed Remusem. Z domu dochodziły krzyki przerażenia i donośnych tortur. Kątem oka dostrzegł, jak tylnymi drzwiami ucieka Ted Tonks, chciał krzyknąć, aby zawrócił i ratował córkę ale nie zdążył. Jeden z czerwonych promieni uderzył w jego pierś i odrzucił go do tyłu.  Gdy plecy zderzyły się z twardym podłożem, całe powietrze uleciało z płuc jednym wydechem. Blondyn rozpaczliwie starał się nabrać powietrza, próbując dostrzec wciąż walczącą żonę. Gdy otrząsnął się z szoku podniósł się na łokciach i poczuł, jak śmiercionośny promień przemyka mu tuż przed nosem. Spojrzał w stronę skąd nadleciał pocisk i dostrzegł zakapturzoną postać, która ukrywała się za ledwie przytomną Andromedą Tonks. Kobieta krwawiła z łuku brwiowego, a jej brązowe oczy poruszały się z wciąż walczącej Tonks, na rannego Remusa.
-Rzucić różdżki, albo ją zabiję- rozległ się skrzekliwy głos Bellatriks.
Remus spojrzał z wahaniem na żonę, która po dłuższej chwili upuściła magiczny przedmiot. Poczuł, jak rozsadza go wściekłość. Przegrał. Przegrał życie swoje, Dory, Andromedy i jeszcze nienarodzonego dziecka. Zamknął oczy i wziął ostatni oddech. On także pozwolił, aby drewienko wyślizgnęło się z zaciśniętej dłoni i upadło między źdźbła trawy. Bellatriks posłała w ich stronę szyderczy uśmiech i zmusiła siostrę, aby upadła na kolana. Lupin poczuł delikatną dłoń żony na ramieniu, a w uszach słyszał jej szybki oddech. Bała się, czuł to. Delikatnie ścisnął jej dłoń i przygarnął ją do swojej piersi, gdy śmierciożerczyni wycelowała różdżką w skronie pani Tonks. Przez cienką skórę żony czuł jej przyspieszone tętno. Myślami szukał wyjścia z sytuacji, ale jedyną opcją było przyłączenie się do Voldemorta. Pokręcił przecząco głową i posłała czarnowłosej wściekłe spojrzenie. Nie potrafił uwierzyć, że ktoś może być takim potworem. Torturować, dla zwykłej przyjemność. Próbować zabić kuzyna, a teraz trzymając różdżkę przy głowie młodszej siostry.
-Uciekajcie –szepnęła Andromeda, nim z jej ust wydobył się przerażający wrzask.
Remus nie zważając na otaczające ich grono śmierciozerców rzucił się w stronę różdżek i wciąż trzymając Nimfadorę za rękę teleportował się. Z piersi Tonks wydobył się rozdzierający duszę szloch, gdy wylądowali w lesie oddalonym od jej domu o prawie dwadzieścia mil.  Lupin objął ją najmocniej jak mógł, mając nadzieję, że Andromeda nie poniesie konsekwencji jego występku.

***
            Caris parsknęła serdecznym śmiechem wysłuchując kolejnego dowcipu, który opowiedziała Vera. Obie spacerowały ciesząc się blaskiem gwiazd, który delikatnie rozświetlał niebo. Co chwila wybuchały wesołym śmiechem. Park w Margate był prawie pusty, dlatego cisza była tutaj prawie namacalna. Drzewa, które swoje gałęzie unosiły wysoko delikatnie szumiły z każdym mocniejszym podmuchem wiatru. Betonowe ścieżki oddzielały ludzi i ich czworonożnych pupili od świeżej trawy, która była miękka w dotyku. Kilkanaście drewnianych ławek, które z łatwością mieściły dwie osoby zostały rozstawione w wielu miejscach, aby ludzie mogli usiąść i przemyśleć każdą sprawę. Obie dziewczyny wybrały ławkę, na której siadywały od swojego pierwszego spotkania i wpatrywały się w czysty granat, bo właśnie taką barwę przyjęło tej nocy niebo. Caris westchnęła cicho i przypomniała sobie chwilę, gdy po raz pierwszy przyjechała do Margate. Miała wtedy czternaście lat i park był pierwszym miejscem, do którego zawitała. Siedziała na tej samej ławce co teraz i wyobrażała sobie, jak teraz wygląda niebo w Londynie. W końcu stwierdziła, że tam nigdy nie widywała tylu szczegółów. Owszem widywała miejscami srebrne punkciki i wielki księżyc, ale większość była zasłonięta przez wysokie budynki. Tu można było dokładnie policzyć ramiona każdej gwiazdy.
-Car, wierzysz w magię?- zapytała nagle Vera.
-Oczywiście.
Uśmiechnęła się tajemniczo. Jej palce pukały w drewno i wybijały rytm jednej ze znanych jej piosenek. Vera myślała, ze wie o swojej przyjaciółce wszystko, każdy możliwy detal. Niestety jedna tajemnica, nigdy nie miała zostać ujawniona. Bycie czarownicą to nie tylko zaleta, ale także wada. Ciągłe kłamstwa na temat korepetycji z angielskiego, czy matematyki. W tym czasie Caris uczyła się magii, zamiast spędzać czas z przyjaciółką. Musiała uczyć się dwa razy więcej, niż inni. Vera, jako jedyna to rozumiała i wykorzystywała każdą wolną chwilę, aby się z nią spotkać.
-Widziałaś dzisiaj na plaży Jacka?- zapytała.
-Nie było to trudne. Paradował bez koszulki, jak pingwin.
-Wiesz co?- żachnęła się.- Przecież jest niezwykle przystojny!
-Czy niezwykle? Nie wiem, ale przystojnym, chyba można go nazwać.
-Caris, zamierzasz zostać starą panną i nic mi nie powiedziałaś?
-Bardzo śmieszne –warknęła i zawinęła jeden z kosmyków na palec.- Po prostu czekam na swojego księcia.
-Nawet, gdyby przejechał cię swoim białym koniem, nie zauważyłabyś go.
-To źle, że mam wymagania?- zapytała wściekle.
-Nie, ale źle, że masz je za wysokie. Nikt ich nie spełni.
-No cóż, w takim razie zostanę starą panną ze stadem kotów.
Obie parsknęły śmiechem. Były swoimi przeciwieństwami, częściej się kłóciły, niż spokojnie rozmawiały. Większość ludzi po prostu patrzyła na nie, jak na wariatki, które w każdej chwili mogą wyciągnąć noże i próbować się zabić. Vera była kochliwa i w każdym przechodzącym obok facecie widziała, to „coś”. Caris natomiast analizowała każdy krok chłopaka i po chwili wymieniała wszystkie jego wady, pomijając zalety. Zazwyczaj po czymś takim otrzymywała cios z książki, lub innego przedmiotu, który blondynka miała pod ręką. Caris rozejrzała się ponownie po parku i zauważyła, że jest prawie pusty. Prawie, bo na drugim końcu siedział młody chłopak o porcelanowej skórze i czarnych włosach. Jego oczy skupione były właśnie na niej, jakby pilnowały każdego jej kroku. Brunetka szturchnęła łokciem przyjaciółkę, która także spojrzała na chłopaka. Przez chwilę na twarzy Very pojawił się cień zainteresowania, a potem przerażenie.
-On ma być twoim księciem?- zapytała z niedowierzaniem.- Panie, ratuj!
-Co? Vera skup się na chwilę!- poprosiła cierpliwie Waiss.- On cały czas na nas patrzy!
-Najwyraźniej się zakochał, szkoda. Nie dla psa kiełbasa!- krzyknęła ostatnie zdanie w stronę chłopaka.
Caris ukryła twarz w dłoniach. Chłopak poruszył się niespokojnie, ale nie wstał. Powstrzymała w sobie chęć rzucenia na chłopaka zaklęcia zapomnienia. Przecież Verze też musiałaby zmienić pamięć.
-Nie przejmujmy się nim –westchnęła Vera i wskazała nagle na niebo.- Caris, spadająca gwiazda.
Obie uniosły głowy i oglądały jak gwiazda przecina nieboskłon. Vera zacisnęła mocno powieki i kciuki. Brunetka zacisnęła usta, aby nie parsknąć śmiechem, lub nie powiedzieć głupiego komentarza typu „Zaraz coś tu urodzisz.”. Przeniosła wzrok na gwiazdę i zmarszczyła czoło. To był drugi raz, jak zobaczyła to dziwne zjawisko. Po raz pierwszy po prostu je zignorowała, za co została zbesztana przez najlepszą przyjaciółkę. Ale gdy życzenie Very się spełniło, zaczęła wierzyć w magię życzeń. Caris patrzyła na to zjawisko z błyskiem w oku. Życzenie przyszło nagle.
-Chciałabym poznać swoją rodzinę –szepnęła niedosłyszalnie.
Zamknęła oczy i spuściła głowę. Poczuła się, jakby nagle zmarnowała życzenie. Ponownie spojrzała na drugi koniec parku. Zmarszczyła brwi, gdy zauważyła, że chłopaka już nie ma. Zaczęła się rozglądać w poszukiwaniu jego sylwetki, ale nigdzie go nie znalazła.
-O już poszedł?- zauważyła Vera.
Caris powstrzymała się od prychnięcia. Chciała przypomnieć dziewczynie, że to jej wina, bo niepotrzebnie go uraziła. W końcu komentarz był zbędny, albo jej się wydawało i wypatrywał kogoś zupełnie innego. Czasami miała wrażenie, że Vera nie do końca wie, co się powinno mówić na głos, a co nie.

----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Panie i Panowie,  jest wreszcie Caris. Może i mały fragment z główną bohaterką, ale jest. Zauważyłam, że większość czytelników polubiła bardzo Narcyzę, ale tutaj jej nie ma. Nie pasowała mi tutaj zresztą na razie nie mam pomysłu, co do tej postaci. Chyba bardziej skupię się na Caris, która z jakiegoś powodu jest główną bohaterką.

4 komentarze:

  1. Eva musi być bardzo silną kobietą. Wychowała Caris,żyje w pewnym oddaleniu od świata magii i próbuje chronić swoją rodzinę. Ciekawa jestem, czy uda mi się obronić przed poplecznikami Voldemorta.

    Miło, że w rozdziale wreszcie pojawiła się Caris. Na temat jej charakteru wiele jeszcze napisać nie mogę, ale zaczynam lubić tę dziewczynę. Wydaje się poukładana, skryta i nieco nieśmiała.

    Bardzo smutny jest ten fragment z Remusem i Tonksami. Aż chciało mi się ryczeć, czytając to. Realnie aż do bólu opisałaś realia wojny, walki i trudów przetrwania. W tym świecie jedna sekunda może oznaczać życie lub śmierć.

    Pozdrawiam;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Witaj,
    cieszę się, że wreszcie poznajemy Caris. Jak na razie nie wiele o niej wiemy, oprócz tego, że grozi jej niebezpieczeństwo. Mimo wszystko Caris wydaje się inteligentną dziewczyną.
    Smutne, że Sev nie żyje, nie przepadałam za nim, ale dobrze go opisałaś na początku opowiadania. Cyzi też nie było, ale może to dobrze, bo miałaś okazję wpleść wspaniałą scenę z Lupinem i Tonks. Jak ja ich lubię. Dobrze opisałaś targające Remusem emocje, jego uczucie do żony i nienarodzonego jeszcze dziecka. Smutne, że tak dobrzy ludzie musieli walczyć o przeżycie w tak okrutnych czasach. Pojawia się tez wzmianka o Harrym i kanonicznych wydarzeniach, dzięki czemu Twój fan fick nabiera potterowskiego klimatu jeszcze bardziej.
    Życzę weny,

    OdpowiedzUsuń
  3. Mogłabym Cię prosić o kontakt ze mną? Nie jestem pewna czy posiadam dobrego e-maila do Ciebie.
    aga.bielecka@onet.pl

    komentarz do usunięcia.

    OdpowiedzUsuń
  4. No no, super Ci wyszła ta scena z Lupinem, wkręciło mnie jeszcze bardziej ^^
    http://destroyerofevil-elitamagow.blogspot.com/ - zapraszam ;)

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy